Na niniejszej podstronie będzie można śledzić poczynania 12-osobowego zespołu koordynatorów i współpracowników Stowarzyszenia POLARIS - OPP, którzy w ramach delegacji zadaniowej będą chcieli utrwalić na zdjęciach całkowite zaćmienie Słońca 21 sierpnia 2017r. w Wyoming w USA, a także odwiedzić kilka miejsc związanych z tematyką działalności statutowej Stowarzyszenia POLARIS - OPP jak m.in. Adler Planetarium w Chicago, Baza Marsjańska na pustyni w Utah, czy też społeczność ciemnego nieba w Westcliffe and Silver Cliff w Colorado, podobną do obszaru ochrony ciemnego nieba Sopotnia Wielka. Zapraszamy do śledzenia relacji!

 

Wylot grupy z Polski: 31 lipca 2017r.: 

Pierwsza część grupy dotarła Dreamlinerem z Krakowa do Chicago o godz.  czasu polskiego. W trzecim pod względem wielkości mieście pogoda przywitała nas iście letnim podmuchem ciepłego powietrza. Tego dnia jeszcze krótkie zwiedzanie miasta, przejażdżka taxi do miejsca noclegowego nieopodal downtown i dyskusje nad tym, jak to jest być w najważniejszym państwie świata... a przynajmniej na pewno mającym największą gospodarkę na świecie. Na osobach, które są tutaj pierwszy raz, robi to zapewne spore wrażenie, bo zazwyczaj takie ulice, samochody, domy czy typowych amerykanów z przedmieścia, widzi się jedynie na filmach i w relacjach medialnych.  

 

 

Po pierwszych rozeznaniach i nawiązaniu kontaktów z mieszkańcami przez Airbnb, nasza pięcioosobowa grupa po zakupie amerykańskich kart telefonicznych, uruchomieniu kart kredytowych i sporych zakupach w Walmarcie oraz FreshMarkecie, dopiero 1 sierpnia przeznaczyła na aklimatyzację... oczywiście ciąg dalszy nastąpi.   

 

 

Chicago: 2 sierpnia 2017r.:

 

Jesteśmy w Chicago, a więc czas trochę pozwiedzać miasto i odnaleźć w nim astronomiczno-astronautyczne aspekty. Najpierw oczywiście wycieczka z miejsca naszego zakwaterowania, czyli kierunek Harlem (ulica), koleją CTA (zwaną "L") do downtown.  Nie ma co ukrywać - robi wrażenie. Głównie dźwiękowe, bo jest tak głośna, że współczujemy wszystkim mieszkańcom mającym domy i okna w jej pobliżu... Jednak fakt, że jedzie ona na wysokości ok. 1 piętra, to ma to jednak swoje uroki widokowe. Tą koleją dostaliśmy się także w pobliże najbardziej znanego pomnika tzw. chicagowskiej fasoli, czyli miejscu, gdzie trafia prawie każdy turysta przebywający w tym mieście. Następnie bulwarami wzdłuż wybrzeża jeziora Michigan trafiliśmy na plażę miejską, gdzie można było nieco odpocząć i oczywiście zażyć kąpieli jeszcze nie zaćmionego oczywiście Słońca...

 

 

Chicago: 3 sierpnia 2017r.:

 

Ten dzień przeznaczyliśmy na wycieczkę do mało popularnego południa Chicago, nie wiedzieć czemu mocno odradzanego w większości przewodników turystycznych... Mając jednak swoje sposoby na spokojną wycieczkę, udaliśmy się do Muzeum Nauki i Techniki w Chicago zwiedzając po drodze kampus i obserwatorium University of Chicago. Tutaj niestety niebo już całkowicie zalała łuna sztucznego światła, a więc sama kopuła jest tylko reliktem przeszłości. Ciekawszym więc miejscem do zwiedzania okazało się być muzeum, którego jedno ze skrzydeł poświęcone jest astronautyce. Sam obiekt przypomina polskie Centrum Nauki Kopernik, choć domyślamy się kto był pierwszy i skąd czerpano główne pomysły. Tu jednak wszystko jest kilkukrotnie większe i obszerniejsze. To właśnie tutaj wśród bardzo dużej liczby eksponatów, eksperymentów, wystaw czy modeli, można było znaleźć także oryginalną kapsułę Apollo 8 jak i wiele pamiątkowych elementów jej towarzyszących. Wśród nich można wymienić skałę księżycową (choć wydawało się, iż był to raczej typowy lunar, czyli meteoryt jeśli już, a nie skała przywieziona z Księżyca), narzędzia do badań gruntu księżycowego, samobieżne satelity personalne ze stacji ISS, model wnętrza Stacji Kosmicznej YSS (skąd my to znamy...) oraz model powierzchni Marsa ze zdalnie sterowanym modelem łazika Spirit. Niewątpliwie jednak największą furorę na tej wystawie robił moduł Apollo 8... Po spędzeniu blisko 5,5 godzin w tym miejscu, udaliśmy się na nieco większe zakupy do południowej dzielnicy (bo tanio), a następnie znów CTA przemierzyliśmy kilkanaście stacji w kierunku na Harlem. 
 
 
 

Chicago: 4 sierpnia 2017r.:

 

Piątek i część soboty (w Polsce), nasza grupa postanowiła przeznaczyć na zwiedzanie Adler Planetarium, czyli głównego celu naszej wyprawy do Chicago podczas tego pobytu w USA. Jako, że dzień zaczął się deszczowo i pochmurnie, nie było żalu spędzić go prawie w całości i pomieszczeniach i piwnicach tej, jakże słynnej placówki astronomicznej. Aby się do niego dostać ponownie wykorzystaliśmy kolej CTA oraz spacerkiem przeszliśmy obok kilku innych atrakcji, jak chociażby pomnik Tadeusza Kościuszki i Mikołaja Kopernika. Nie zabrakło również ciekawych widoków na downtown w otoczeniu tafli jeziora Michigan. W środku przytłoczyła nas wręcz ilość eksponatów, pomieszczeń, kącików astronautycznych dla dzieci itp. Ogromny rozmach, rozmiar i skala wystaw robi niemałe wrażenie. Daleko temu niestety do naszych planetariów w Polsce choć i te są na swój sposób wyjątkowe i odmienne od amerykańskich. Ciekawostkami była wystawa zbioru lunet, astrolabiów i innych przyrządów astronomicznych, pamiątek z programu Apollo, w tym standardowo kamienie z Księżyca, Marsa, Ceres, Westy, a także meteoryt, który spadł w Chicago. Osobna część wystawy została poświęcona tegorocznemu zaćmieniu Słońca w USA, gdzie mogła się sfotografować część naszej grupy wyjazdowej. Na wielkiej mapie naniesiono między innymi kolejne, całkowite zaćmienia Słońca włącznie z tym w 2099 roku widocznym prawie w całości w Chicago. Aż szkoda, że nas już nie będzie, bowiem widok zaćmionego Słońca między drapaczami chmur na downtown, byłby zapewne przełomowy na wieki. Tymczasem jednak cieszyliśmy się i czytaliśmy wszystkie ciekawostki związane z tym 21 sierpnia br. Tu i ówdzie można już znaleźć w sklepach motywy dot. zaćmienia - od okularów z folią słoneczną, po wydruki, gadżety, a nawet oprogramowanie do smartfonów. Niestety jest także sporo przysłowiowego "chłamu" z dalekiego wschodu, na który niestety trzeba uważać, bo ma niewiele wspólnego z USA i ich zaćmieniem Słońca. Zaopatrzywszy się więc w pamiątki Made in USA z logo Adler Planetarium, udaliśmy się tym razem na północną część miasta, aby poszukać słynnej, chicagowskiej pizzy. Udało nam się to na rogu E Superior St i N Rush St, gdzie od 30 lat serwuj takową w nietypowej dla nas (w Polsce) formie. Pomimo tego, że dobre wychowanie uczy, iż nie powinno się fotografować tego co na talerzu, to jednak dzielimy się z czytelnikami naszej relacji widokiem tego, jakże ciekawego dania. Abstrahując od tego, że duża pizza kosztuje tu ok. 130zł., warto postać 40min. w kolejce i poczekać 1,3h. na podanie jej do stołu, aby przekonać się jak mieszkańcy Chicago widzą swoją pizze. Interesujące przeżycie kulinarne trwające do wieczora... A gdy już zapadł zmierzch, udaliśmy się na zwiedzanie downtown nocą, co jednak nie do końca jest prawdą... Niestety nasza grupa z tytułu zajmowania się problematyką zanieczyszczenia sztucznym światłem ma pewne "zboczenie zawodowe", ale i chyba osoba nieznająca się na light pollution zauważyłaby, że coś tu jest nie tak. Noc w Chicago nie istnieje. Można zobaczyć dosłownie 3-5 gwiazd na niebie pod warunkiem, że nie zasłaniają ich jasno oświetlone drapacze chmur. Niestety większość latarni ulicznych w Chicago jest mocno nieprawidłowa - świecą wypukłymi kloszami we wszystkie strony, a dodatkowo ogromna ilość iluminacji, dekoracji, reklam, bilbordów, aut i wszystkiego innego co tylko się da oświetlić, emituje ogromne wręcz ilości sztucznego światła w niebo. Tu noc przestała już istnieć i to do dosłownie... Potwierdziliśmy to także nocnym widokiem z 96 piętra  John Hancock Center w Signature Lunch, którego próbki publikujemy poniżej. Co ciekawe - nie wydaliśmy ani dolara aby się tam dostać. W jaki sposób? To nasza słodka tajemnica, ale opowiemy o tym, przy najbliższej okazji podczas zjazdu w Sopotni Wielkiej. 

 

 

 

Chicago: 5 sierpnia 2017r.:

 

Sobota w Chicago upłynęła nam pod znakiem spacerów i spotkania z naturą - choć nie za bardzo z tą rodzimą... Odwiedziliśmy bowiem chicagowskie zoo, gdzie niestety było więcej ludzi niż w godzinach szczytu na ulicach, ale mimo to warto było obejrzeć ten całkiem spory, choć nie aż tak rozległy ogród zoologiczny. Przede wszystkim zrobił na nas wrażenie pawilon afrykański, gdzie wystrój wnętrz uchodził za najbardziej interesujący i przemyślny. Miało się chwilami wrażenie, jakby rzeczywiście udało się wejść w dżungle, afrykańskie budowle, czy wprost do jaskini lwa. Dużo miłych chwil spędziliśmy także podziwiając rośliny z ogrodzie botanicznym, a że była wśród nas koordynatorka działu biologicznego Polaris, mieliśmy ochotę wrócić tam jeszcze raz tego samego dnia. Niestety już nie zdążyliśmy gdy ogród zamykany jest o godz. 17:00 czasu lokalnego. Oprócz tego był jeszcze czas na spacer wokół zoo dróżkami Parku Lincolna, gdzie amerykanie całymi rodzinami uprawiali oczywiście głównie baseball. W drodze powrotnej wybraliśmy się jeszcze na początek słynnej drogi 66 ROUTE, która co ciekawe - zaczyna się właśnie w Chicago. Na tej samej ulicy zaopatrzywszy się w tradycyjne donuty i frytki, wróciliśmy do hotelu na przedostatni już nocleg. Warto jeszcze dodać, że wcześniej przyjechaliśmy znów inną drogą za pośrednictwem brązowej linii kolejki "L" (CTA) zwiedzając przy okazji OLD TOWN CHICAGO, które bezpośrednio przylega wręcz do Parku Lincolna. 
 
 

 

Chicago: 6 sierpnia 2017r.:

 

Ostatni dzień w Chicago poświęciliśmy na zwiedzanie nieco rodzinnych, nieco nietypowych miejsc.  Wstaliśmy dopiero ok. godz. 11:00 czasu lokalnego - jak przystało na niedzielę i wybraliśmy się na spacer do pobliskiego placu zabaw, nazywany przez niektórych kosmicznym. Rzeczywiście był w pewnym stopniu kosmiczny, bo po pierwsze ilość urządzeń / atrakcji zarówno dla dzieci jak i dorosłych oraz ich rozmiar był iście astronomiczny, a dodatkowo odnaleźliśmy w nim motywy związane z kosmosem jak np. ogromną rakietę-drabinkę do wspinaczki. Niestety plac był prawie pusty i dopiero po południu pojawiły się na nim nieco starsze dzieci (ok. 13-15 lat). Także i my spędziliśmy tam bardzo sympatyczne, wczesne popołudnie, po czym wybraliśmy się raz jeszcze w stronę ul. Harlem (dla niewtajemniczonych - to nie jest ten sam Harlem, który zazwyczaj znamy z filmów - tamten jest w Nowym Jorku). Spotkaliśmy się tu jednak z bardzo miłym przyjęciem czarnoskórych mieszkańców, udało nam się zrobić całkiem spore zakupy i wybrać dodatkowy plan taryfowy do telefonu na dalszą część wycieczki po Stanach Zjednoczonych. Okazuje się bowiem, że nie wszystkie sieci mają zasięg w takich stanach jak Wyoming, Utah czy Nevada (a przynajmniej nie jest pełny - czasami nawet więcej go nie ma, niż jest). Po drodze zrobiliśmy jeszcze kilka ujęć przedmieść, po czym udaliśmy się dalej z całym wiaderkiem amerykańskich lodów (bardzo dobre - polecamy Blue Bunny za 3$... świetne i przede wszystkim - niezbyt SŁODKIE, co w USA jest rzeczą dość niespotykaną...). Ostatnim punktem zwiedzania tego dnia po przedmieściach Chicago był Fire Department. To coś niebywałego wejść do amerykańskiej remizy strażackiej, porozmawiać ze strażakami uchodzącymi w USA za bohaterów samych w sobie i obejrzeć z bliska wozy bojowe - takie same, które choćby jechały na ratunek WTC w Nowym Jorku. Auta są wręcz olbrzymie! W dodatku utrzymane w idealnym, wręcz błyszczącym stanie (przynajmniej te w Chicago), choć te tutaj miały już swoje lata. Zobaczyć je z bliska - coś niesamowitego. Obładowani owocami z Fresh Marketu wróciliśmy do mieszkania, aby przygotować się do jutrzejszego lotu do Denver w Kolorado i na spotkanie z kolejnymi Polarisowcami w naszej amerykańskiej ekspedycji. 
 
 
 

Chicago/Aurora w Colorado: 7 sierpnia 2017r.:

 

7 sierpnia 2017r. mieliśmy zaplanowany lot liniami Spirit do Colorado, a dokładniej na lotnisko w Denver. Stąd bowiem zaczyna się nasza dopiero nasza wędrówka, albo raczej wyjazdówka po Stanach Zjednoczonych samochodami, ale zanim to nastąpi, musieliśmy jakoś dostać do prawie samego serca USA. Ten dzień jednak już na początku (poniedziałek...) zaczął się kiepsko. Zamówiona w Chicago taksówka na lotnisko okazała się być zbyt mała dla naszej grupy i pięciu dużych walizek - tak z rzeczami osobistymi jak i sprzętem obserwacyjnym i nie tylko. W efekcie przetasowań aut i niemożności skorzystania z sieci Ubera, na lotnisko przybyliśmy praktycznie "na styk". Mimo to udało się bez większych przeszkód zająć miejsce w samolocie i już tylko obserwować jak znika pod nami ziemia, a chmury zasłaniają większość widoków z okien. Początkowo pogoda była ładna, bo przeważały chmury cumulusy (bardzo ciekawy widok od góry jak piętrzą tego typu struktury - rzadka okazja aby podziwiać tego typu zjawisko), lecz niestety czym bliżej Colorado, wiedzieliśmy, że o słonecznej pogodzie jaka była w Chicago możemy zapomnieć. Lotnisko w Denver jest dosyć ciekawe pod względem zarówno funkcjonalności (np. pociąg typu metro, dowożący pasażerów do odbioru bagaży), czy też architektury, bo główna hala ma dach w kształcie namiotu cyrkowego albo tory idące łukiem w dół jako dekoracja... Największych zaskoczeniem okazał się jednak obrazek/zdjęcie przy jednym z terminali, gdzie obok wielkiej mapy USA z naniesionymi ciekawostkami turystycznymi, naszą uwagę natychmiast przykuła fotografia znalazcy jednego z większych okazów meteorytu Canyon Diablo. Bardzo ciekawe przywitanie tematyczne dla naszej grupy w Denver, niestety była to chyba najprzyjemniejsza chwila z tej części podróży, bo dalej, było już tylko wyjątkowo pechowo. Okazało się bowiem, że podczas lotu uszkodzono nam jedną z walizek (na szczęście nie tą ze sprzętem). Następnie znaleźliśmy kartkę iż była sprawdzana, ale w wyjątkowo niefortunny sposób (np. pootwierane małe płyny po sprawdzeniu nie były na nowo zakręcone!). Nie trudno się domyśleć dalszych skutków. Zabrano nam także multitool podręczny, bardzo przydatny w podróży z uwagi oczywiście na zagrożenie terrorystyczne, a także  nieco  wcześniej  okazało się, że ten przewoźnik sprzedał dwa razy te same miejsca w samolocie, przez co wynikło niestety spore zamieszanie i niepotrzebne pretensje współpodróżnych. Niestety na ten moment nie polecamy linii Spirit... choć niestety musimy nimi także wracać... Przy takiej garści wydarzeń niczym już było dla nas blisko 3h. czekanie na autobus, który miał nas zawieść do pobliskiego miasta Aurora do hotelu (kierowca nie mógł nas podobno znaleźć), ani rzęsisty deszcze, który uprzykrzył nam pierwsze godziny pobytu w Colorado. Jednak po szczęśliwym dojechaniu na miejsce noclegu, postanowiliśmy odwiedzić jeden z pobliskich barów dla kierowców truck'ów, gdzie każdy z nas poprawił sobie humor wielkim, amerykańskim hamburgerem... Na koniec dnia, temperaturę naszych ciał wyregulowaliśmy sobie w hotelowym basenie i jacuzzi na wyłączność.  Tak zakończył się ten dzień i zapewne jeszcze nie jeden tego typu czas czeka. Oby jak najmniej!
 
 

 

 
 

Denver / Keyston: 8 sierpnia 2017r.:

 

Pierwszy, pełny dzień w Stanie Colorado przeznaczony był w całości na logistykę i zarówno zamiany już środków transportu z autobusów, metra i taxi na własne (wypożyczone) jak i przemieszczenie się między miejscowościami i odebranie dalszej części naszej grupy wyjazdowej do USA ze Stowarzyszenia POLARIS - OPP. Choć dzień zaczął się równie deszczowo i pochmurnie, udało nam się zażyć nieco słonecznych chwil w drodze do Walmartu - po raz ostatni na piechotę! Po drodze dowiedzieliśmy się i mieliśmy okazję obejrzeć na własne oczy bardzo wesoło wyglądające pieski preriowe, objęte na tych terenach ochroną, a po zaopatrzeniu się w brakujący sprzęt w hipermarkecie, udaliśmy się ponownie na lotnisko aby odebrać kolejną trójkę uczestników naszego wyjazdu do Stanów. Obyło się tym razem bez większych przeszkód i zaraz po spotkaniu udaliśmy się prawie natychmiast do wypożyczalni aut na obrzeżach Denver. Tu podjęliśmy zarezerwowane wcześniej dwa auta - vana na 7 osób i suva na 5 (co ciekawe - moglibyśmy wybierać wśród 6-8 aut tego samego modelu stojących obok siebie!), a następnie po odebraniu walizek z hotelu, udaliśmy się z blisko 2h. drogę do Keystone w górach, gdzie mamy wynajęte condominium na ponad miesiąc. Niestety droga okazała się niełatwa i to nie tylko z powodu wysokich wzniesień (po 6-8%), ale istnym oberwaniom chmur, które skutkowały ogromnymi wręcz opadami deszczu, śliską nawierzchnią i słabą widocznością po zmierzchu. Szczęśliwie jednak dojechaliśmy na miejsce, a nasze pierwsze doświadczenia w prowadzeniu aut w USA okazały się całkiem miłym przeżyciem. Obydwa auta bowiem, to modele z 2017 roku i ich prowadzenie nie stanowiło większego problemu jeśli tylko ktoś jest przyzwyczajony do automatycznej skrzyni biegów i czerwonych migaczy. Gorzej z zasadami ruchu, choć i te nie różnią się zbytnio od polskich, ale trzeba uważać na skrzyżowaniach ze znakami STOP i bacznie obserwować gdzie zaczyna się skrzyżowanie ze światłami, bo sygnalizatory są za skrzyżowaniami... (w szczególności gdy jest ciemno, a jezdnia jest mokra i nie widać linii do zatrzymywania się, podobnie jak samej drogi). Niestety Keystone również przywitało nas deszczem, ale już późnym wieczorem ku naszemu zdziwieniu pojawił się Jowisz, Arktur i inne obiekty na niebie! Jest więc szansa na poprawę pogody w kolejnym dniu, a tymczasem cała grupa zbiera siły na dalsze wojaże - na razie po okolicy w Colorado. 
 

 

 
 

 Keyston/Dillon: 9 sierpnia 2017r.:

 

Ten dzień można zaliczyć do typowo wypoczynkowych i aklimatyzacyjnych. Przede wszystkim nasza grupa mieszka na wysokości blisko 3000m n.p.m. co można zaliczyć już do dużych wysokości, a co za tym idzie dostosowanie się do takich warunków górskich u niektórych członków naszej załogi wymagało nieco więcej czasu. Część grupy również musiała sobie poradzić z przysłowiowym "jet-lagiem" po przylocie z Polski, a najlepszym miejscem do pokonania tych trudności okazał się basen i wygodne łóżko na wysokim, miękkim materacu jak przystało na łóżka w USA. Druga część dnia poświęcona więc została na krótkie rozpoznanie w okolicy. Zwiedziliśmy otoczenie Keystone, zbiornik Dillion z ogromną zaporą górującą nad miejscowością Silverthorn, a także zdobyliśmy szczyt pobliskiego Tenderfoot Mountain, nieco ponad 3tys. m n.p.m. Dalsze szczyty miały na sobie jeszcze całkiem spore resztki śniegu, które szczęśliwie oglądaliśmy tylko przez lornetkę. Najbardziej zaskoczyło nas jednak oznakowanie dróg leśnych i szlaków pełnowymiarowymi znakami drogowymi! Mało tego, infrastruktura wokół ścieżek, dróg dojazdowych, parkingów czy nawet szlaków pieszych czy rowerowych, jest tutaj do pozazdroszczenia. Niestety nasze dalsze wędrówki spełzły na niczym, bo przekonaliśmy się co to jest wysokościowa pogoda w Colorado... Tak szybko nadchodzącej burzy nie widział chyba jeszcze żaden z nas. Jednak jak szybko przyszły chmury, tak szybko zrobiła się na nowo pogoda i wieczorem mogliśmy podziwiać wyjątkowo wyraziste gwiazdy z basenu, ale tutejszym niebem nocnym zajmiemy się po przyjeździe 10'' teleskopu, który już do nas zmierza kurierem.   
 

 

 

 Keyston/Frisco: 10 sierpnia 2017r.:

 

10 sierpnia naszym celem wycieczkowym była historia i tradycja USA w pełnym tego słowa znaczeniu, gdyż wybraliśmy się do historycznego miasteczka Frisco w Colorado. Zanim tam jednak dotarliśmy, po drodze czekały na nas niesamowite widoki z Shappire Point na rozległą dolinę z zbiornikiem Dillon. Ponownie była także okazja przespacerować się po górach szlakami przypominającymi deptaki z europejskich parków w centrach miast. Frisco odwiedziliśmy więc po południu. Część z tej miejscowości to coś w rodzaju skansenu z budynkami z 1800 roku, narzędziami codziennego użytku, ubiorem i pamiątkami po pierwszych osadnikach. Urokliwe góry wokół i iście "westernowa" zabudowa tworzy tu wyjątkowy klimat. W głównym budynku muzeum będącym niegdyś saloonem, a potem szkołą, można było zobaczyć nie tylko muzealne eksponaty sprzed grubo ponad 200 lat, ale i makietę modelarską tejże miejscowości - oczywiście z czasów osadnictwa, występujące tu minerały i kamienie szlachetne, a także liczne trofea i ekspozycję taksydermiczną, czyli "wypchane zwierzęta" występujące w tym regionie USA. Szczególnie naszą uwagę przykuł Czarny Niedźwiedź, bliski krewny Grizzly, czy też Lew Górski, którego nadal można tutaj spotkać na górskich szlakach Colorado... ale do lokalnych zwierząt wrócimy jeszcze w następnym dniu...
 
 
 

 Aspen/Rifle/Dillon: 11 sierpnia 2017r.:

 

Wyjątkowo nasza grupa wstała bardzo wcześnie, aby odwiedzić nieco więcej miejsc i przygotować się do dłuższych jazd jakie nas czekają za tydzień. Po spakowaniu więc przydatnych materiałów, sprzętu obserwacyjnego, biwakowego, a nawet survivalowego, wyjechaliśmy skoro świt czyli około godziny 11:20 czasu lokalnego... Niestety - teoria to jedno, praktyka to drugie, tym bardziej jeśli współkoordynujemy zdalnie różne wydarzenia i przygotowania z naszą grupą ze Stowarzyszenia POLARIS-OPP, która pozostała w Polsce. Tak czy inaczej drogi w USA są bardzo szerokie, w miarę równe oraz w tych regionach niezbyt zatłoczone (choć mogłyby być lepiej oznakowane), dzięki czemu już po ok. 1,5h. udało nam się dojechać do Twin Lakes. Miejsce nieco zbliżone do Frisco z pierwszą, osadniczą zabudową sprzed ponad 200 lat. Zobaczyliśmy także jak wygląda tradycyjna stacja benzynowa w USA prowadzona przez lokalnych mieszkańców i wybraliśmy się na krótki spacer po pobliskim punkcie widokowym, gdzie znaleźliśmy pamiątkową ławeczkę (w USA tego typu ławki zdarzają się bardzo często). Widoki jednak dopiero miały się zacząć. Dalszym celem naszej podróży była bowiem jedna z najwyżej położonych dróg w Stanach Zjednoczonych z punktem widokowym Independence Pass. Kręta, wąska, z licznymi osuwiskami i wiszącymi nad jezdnią skałami droga, przypominała nieco te z Chorwacji czy Austrii, ale byliśmy przecież na innym kontynencie! Na szczycie można było zatrzymać samochody i przespacerować się na taras widokowy położonych ponad 3500m. n.p.m. To dla nas jednak było za mało i część grupy pochodząca z serca Beskidów, postanowiła wspiąć się na pobliski szczyt Twining Peak na wysokości ponad 4000m. aby dotknąć sierpniowego śniegu zalegającego na wierzchołkach. Rzeczywiście wrażenie niesamowite zarówno wizualne jak i w zakresie odczuć pozostałymi zmysłami. Temperatura nagle poniżej 10st. C, nieco silniejszy wiatr, trudniejszy oddech, mokry śnieg w dłoniach i pod nogami 11 sierpnia oraz... nietypowy strażnik na szczycie. Okazało się bowiem, że u samego wierzchołka dostępu bronił Kozioł Śnieżny - gatunek sprowadzony do Kolorado, który wyjątkowo zaciekle broni swojego terytorium. Początkowo zwierze śledziło wzrokiem naszą grupę wspinaczkową, ale po czasie zaczął się zbliżać, aż w końcu stanął na drodze do szczytu... Aby nie drażnić zwierzęcia, członkowie naszej grupy obeszli sam wierzchołek góry z drugiej strony uwieczniając przy okazji jeszcze ciekawsze panoramy gór. Kozioł jednak nie miał zamiaru odpuścić i ewidentnie szykował się na starcie... Nie zwlekając więc zbytnio po kilku chwilach i paru zdjęciach z duszą na ramieniu (zdarzały się przypadki, iż spotkanie takie kończyło się nieszczęśliwie dla ludzi), członkowie naszej grupy wspinaczkowej wrócili do auta na znajdującym się o 500m. niżej parkingu. Po drodze mieliśmy jeszcze okazję zobaczyć za to znacznie przyjemniejsze świstaki. Kolejnym punktem zwiedzania tego dnia okazała się być miejscowość Rifle z wyjątkowo urokliwymi wodospadami i tajemniczymi jaskiniami. Po drodze to tego miejsca była okazja nacieszyć oczy nie raz widokiem gór koloru marsjańskiego (aż żal, że nie możemy zabrać kilka wiaderek takiej ziemi do samolotu...). Na miejscu, w niewielkim parku Rifle Falls mogliśmy podziwiać spadającą z wysoka wodę, ale już nie tak obficie jak na zdjęciach sprzed kilkunastu dziesięcioleci. Ewidentnie wodospady zanikają, ale to nie z powodu chwilowych zmian, lecz chyba raczej ogólnej tendencji zmniejszania się ilości słodkiej wody, o czym informują liczne materiały edukacyjne tu i ówdzie. Mimo to widok nadal jest dosyć imponujący, w szczególności gdy można wejść pod spadającą wodę i poczuć mokry powiew wiatru. Zarówno za tymi fontannami lecącej w dół wody jak i nieco dalej, dostępne są dla turystów mniejsze i większe jaskinie. Niektóre mają komnaty po kilkadziesiąt metrów, a dostęp do nich jest stosunkowo łatwy. Mając więc ze sobą nieco sprzętu do wypraw terenowych, zapuściliśmy się nieco głębiej (oczywiście tylko ci bardziej szczupli i odważni członkowie naszej załogi). Wrażenia bardzo ciekawe, a że robiło się już niestety coraz ciemniej, na tym zakończyliśmy wyprawę tego dnia. 
 
 

Keystone/Sopotnia Wielka: 12 sierpnia 2017r.:

 

Takie nietypowe połączenie Keyston w Colorado i Sopotni Wielkiej z Polski to nie pomyłka. W Beskidach organizowany był bowiem tego dnia największy, coroczny pokaz nieba i spadających gwiazd Perseidów w postaci V Festiwalu Ciemnego Nieba. Impreza o charakterze popularyzatorskim prowadzona przez drugą część grupy koordynatorów z naszego Stowarzyszenia, miała okazję połączyć się z nami w USA i przekazać przygotowane na tą okazję, specjalne nagrania o tematyce zanieczyszczenia sztucznym światłem. Niestety pogoda w Polsce pokrzyżowała obserwacyjne plany, ale i tak program zastępczy był dosyć bogaty. Kilka godzin wcześniej nasza grupa w USA podziwiała tymczasem wyjątkowo przepiękne niebo w Keystone i Dillon w Colorado, gdzie ogromnym zaskoczeniem była możliwość zobaczenia np. całego Skorpiona czy też gwiazdozbioru Strzelca. Kilka ujęć znad zbiornika wodnego Dillon publikujemy poniżej z dedykacją dla koordynatorów prowadzących w tym roku VFCN w Sopotni Wielkiej jak i jego uczestników. Warto także dodać, że mieliśmy wyjątkowe szczęści, gdyż około godz. 1:20 czasu lokalnego w Colorado, zauważyliśmy jasny, zielonkawy bolid przelatujący nad górami. Jego blask oceniliśmy na ok. -10mag. i raczej na pewno był to Perseid. Wielka szkoda, że aura nie dopisała w Sopotni Wielkiej na nocne obserwacje w terenie. Może za rok...
 

 
 
 
 

Keystone/Mt Evans: 13 sierpnia 2017r.:

 

Niedziela zapowiadała się bardzo ambitnie. Początkowo mieliśmy aż trzy cele do zrealizowania, a że pogoda zapowiadała się całkiem przyzwoicie, postanowiliśmy najpierw wjechać w najwyższy punkt dostępny z samochodu w Stanach Zjednoczonych, czyli Mount Evans wraz z wybudowanym tam obserwatorium  Meyer-Womble (MWO) należącym do Uniwersytetu w Denver. Sama droga robi nieprawdopodobne wrażenie, gdzie miejscami mijanie się samochodów tuż przy skałach graniczy z cudem, a w innych punktach wieje przepaść na kilkaset metrów.  Dodatkowo wspominane obserwatorium położone jest na wysokości 4 326 metrów (14 193 stóp) i jest to trzecie, najwyżej położone obserwatorium optyczne i podczerwone na świecie. Nasza grupa nie omieszkała więc zrobić sobie tam pamiątkowego zdjęcia, gdyż samo zwiedzanie lub prowadzenie obserwacji astronomicznych po uzyskaniu odpowiedniego vouchera w Uniwersytecie, planowaliśmy dopiero w następnych dniach.  Niestety nie przypuszczaliśmy (tym bardziej po wizycie na bardzo podobnym pod względem wysokości Independence Pass), że tak mocno dotknie niektórych z nas choroba wysokościowa... Już po 30min. przebywania na wysokości grubo ponad 4km. n.p.m., zaczęliśmy odczuwać zawroty głowy, zaburzenia w widzeniu, trudności z oddychaniem itp., ale najgorsze było jeszcze przed nami, gdy jeden z uczestników naszej grupy praktycznie zasłabł i konieczne było jego natychmiastowe zwiezienie do szpitala w Silverthorn, co po tak stromym zboczu i dosyć ruchliwym odcinku drogi górskiej, absolutnie nie było takie łatwe. Szczęśliwie wszystko zakończyło się dobrze, ale wiele nie brakowało do tragedii, gdyż mogłoby dojść do zatrzymania krążenia krwi. Program dnia uległ więc zmianie, gdyż cała grupa oczekiwała na wyniki ze szpitala. Te okazały się pozytywne i późnym popołudniem po podaniu poszkodowanemu kroplówki i tlenu, grupa była ponownie w komplecie. Jak sam przyznał,  panorama Colorado z 4300 metrów i osobista obecność w tym miejscu, była warta tych kilku godzin w szpitalu... Mimo jednak tego zrezygnowaliśmy z powrotu na taką wysokość w celach obserwacyjnych. Pozostanie nam miejscowość, w której nocujemy, czyli Keyston na wysokości niecałych 3tys. m. n.p.m. Tu na szczęście wszyscy czujemy się dobrze (jak na razie). 
 
 
 
 

Denver: 14 sierpnia 2017r.:

 

Po niezbyt ciekawych przejściach dzień wcześniej, grupa nieco odpoczęła z początkiem dnia, a później przyszedł czas na odbiór kolejnych, przylatujących  z Polski do USA członków naszej załogi z lotniska w Denver. Była to także okazja do zwiedzenia samego miasta, ale bardziej pobieżnie z uwagi na różne godziny przylotów ostatnich osób zgłoszonych do tej wyprawy. Udało nam się więc zobaczyć takie atrakcje stolicy Colorado 16th Street Mall, Coliseum, Union Station i oczywiście w drodze do Denver jeszcze Red Rocks - najsłynniejsze chyba dzieło natury i człowieka w tym regionie, czyli amfiteatr położony wśród czerwonych skał. Wieczorem powróciliśmy do naszej miejscówki w górach ciesząc jeszcze oczy przepięknym, rozgwieżdżonym niebem. 
 
 
 

Keystone: 15 sierpnia 2017r.:

 

W Polsce 15 sierpnia jest dniem wolnym, a więc i w naszym programie zrobiliśmy sobie małą przerwę. Powodów było kilka - aklimatyzacja trójki nowo-przybyłych do nas członków wyprawy, niezbyt przychylna pogoda (10st. C., wiatr, duże zachmurzenie i lekkie opady), a także dalszy powrót do zdrowia jednego z naszych członków załogi, który akurat jest jednym z czołowych kierowców. Czas przeznaczyliśmy więc na pobyt w saunie, wylegiwanie się w basenie, czytanie przewodników i... wieczornego grilla z hamburgerami rodem z USA. Amerykę można także przecież poznawać także w inny sposób, jak chociażby kulinarnie. Ostatnim punktem programu tego dnia była wieczorna dyskusja nad dalszym, najważniejszym jeszcze przed nami wydarzeniem i programem wyjazdów po USA. W efekcie analizy sytuacji drogowych, pogodowych i osobowych, dokonaliśmy pewnych zmian w kolejności odwiedzanych miast i stanów, a co z tego wyjdzie, postaramy się opisać w następnych dniach. 
 
 
 

Colorado Springs: 16 sierpnia 2017r.:

Tego dnia przyjęliśmy zaproszenie od jednego z naszych koordynatorów, a dokładnie inicjatora wyjazdu grupy Stowarzyszenia POLARIS-OPP do USA - Michała Wiśniewskiego, do zwiedzenia jego miasta, w którym od kilku lat uczy się i pracuje oraz koordynuje dział D.I.C. w naszej organizacji. Zanim jednak dojechaliśmy do Colorado Springs, po drodze odwiedziliśmy najpierw Manitou Springs, gdzie można m.in. zobaczyć ponad 100-letnią rekonstrukcję wybudowanej w klifie skalnym wioski indiańskiej (Manitou Cliff Dwellings). Obiekt udało się zwiedzić zarówno z zewnątrz, jak i od środka przemieszczając się po wielu mniejszych i większych komnatach, a czasami nawet przeciskając się przez niewielkie otwory drzwiowe, a nawet okienne. Oprócz samych budowli, można było zobaczyć również artefakty sprzed kilku tysięcy lat wykonane i używane przez Indian zamieszkujących niegdyś te tereny, w tym także niektóre nawiązujące do nieba, Słońca czy gwiazd. Zwiedziliśmy także okolice Manitou Springs, a następnie wjechaliśmy już do samego centrum Colorado Springs. Tutaj zwiedzanie obrało zupełnie inną form niż dotychczas stosowane. Poruszaliśmy się bowiem po mieście tak, jakbyśmy je znali wręcz od przysłowiowej "podszewki", dzięki naszemu koledze Michałowi. Ciekawe obiekty budowlane, skróty, uliczki, polecane restauracje, znajomi z Colorado College i wiele innych atutów spowodowało, że postanowiliśmy tu wrócić raz jeszcze za około półtora tygodnia. Tego dnia bowiem program już i tak był na tyle bogaty, że nie było szans na zwiedzenie wszystkiego, co zaproponował nam kolega Michał. Bardzo ciekawą wycieczkę przebyliśmy w Centrum Olimpijskim, gdzie m.in. mogliśmy zobaczyć od środka sale treningowe, boiska, sale konferencyjne, a nawet technologiczne i medyczne, w których na co dzień ćwiczą i żyją amerykańscy olimpijczycy. To naprawdę robiło duże wrażenie. Na koniec dnia wybraliśmy się jeszcze do Garden of the Goods, czyli do parku z wyjątkowo okazałymi skałami koloru czerwonego, wśród których zrobiliśmy kilka pamiątkowych zdjęć i spędziliśmy miłe chwile we wspólnym gronie nie spiesząc się zbytnio powrotem do miejsca zakwaterowania. 
 
 
 

Rocky Mountain: 17 sierpnia 2017r.:

 

Czwartek został przeznaczony na szczególnie ciekawy punkt, a dokładniej Park Narodowy Gór Skalistych Rocky Mountain National Park. Z racji jednak dostawy sprzętu obserwacyjnego i koniecznych przygotowań, grupa podzieliła się na dwie ekipy, z czego jedna pozostała w Keystone szykując sprzęt do Wyoming, ustalając ostatnie szczegóły z współpracującą z nami podczas zaćmienia Słońca Wind River School i odpoczywając przed drogą w następnych dniach, a druga wyjechała do wyżej wspomnianego parku. Rocky Mountain to punkt na mapie, który trzeba zwiedzić obowiązkowo jak przyznają ci, którzy jeżdżą po USA i mają okazję wizytować Colorado. Nie tylko przepiękne panoramy dosyć wysokich szczytów i łańcuchów górskich, ale i malowniczo położone jeziora, lasy, punkty widokowe, a także liczna zwierzyna czy droga wijąca się na wysokości blisko 4000m. n.p.m., robi naprawdę wrażenie. Tego niestety nie da się opisać słowami - to trzeba po prostu zobaczyć, a więc niech chociaż namiastką tego będzie te kilka poniższych zdjęć. Po drodze odwiedziliśmy jeszcze typowo amerykańskie miasteczko Central City. 

 

 
 

Denver / Keystone: 18 sierpnia 2017r.:

 


Ten dzień poświęciliśmy na bardzo nietypowe zwiedzanie, z którego wynikało nieco więcej niż tylko ciekawe wrażenia, pamiątkowe fotografie czy odczucia wizualne. Część grupy bowiem wybrała się do... amerykańskiego sklepu typu Castorama, OBI czy Prakticer. Nikt z nas nie spodziewał się, że zostawimy tam aż kilkaset dolarów na sprzęt, materiały, ciekawe rozwiązania techniczne, a nawet pamiątki lub dawno poszukiwane w Polsce elementy/części itp. Oczywiście nie był to główny cel i jedyny punkt programu tego dnia. Zależało nam przede wszystkim na dokompletowaniu brakujących rzeczy pod zaćmienie (kable, przejściówki, rozdzielacze, itp.), a resztę dnia przeznaczyliśmy na odwiedzenie bardziej turystycznych i naukowych miejsc. Przede wszystkim udało się obejrzeć choć niektóre z wystaw i bloków Muzeum Nauki w Denver, Ogrody Botaniczne (gdzie znaleźliśmy nawet motywy astronomiczne w postaci kuli projekcyjnej z różnymi ciałami niebieskimi), Colloseum - czyli coś na wzór urzędu marszałkowskiego stanu Colorado, oraz lokalne, ale równie słynne stadiony. Po skompletowaniu sprzętu i przejściu się raz jeszcze ulicą 16-tą w Denver, wróciliśmy na nocleg do Keystone, aby odpocząć przed podróżą. Postanowiliśmy jednak przestawić sobie dobę, aby w sobotę podróżować nocą - i tak od godz. 23:00 czasu lokalnego aż do 3 nad ranem spędziliśmy czas na kolimowaniu i obserwacjach poglądowych nocnego nieba nad zbiornikiem Dillon.
 
 
 
 

Keystone / Riverton / Byron: 19-20 sierpnia 2017r.

 
Sobota i niedziela to tak na prawdę dla nas dni łączne bez przerwy. Połowę 19 sierpnia praktycznie przespaliśmy adaptując się do jazdy nocnej, a 20 sierpnia stały się czysto wyjazdowy. Droga przebiegła jednak bez zarzut. Na otwartych terenach Wyoming obserwowaliśmy najpierw wschód wąziutkiego sierpa Księżyca, a później czerwonego jak piasek w Utah Słońca. Podziwialiśmy także widoki jadąc przez góry z Colorado, Riverton (z małą przerwą na zwiedzanie miasta), aż do Byron gdzie zanocowaliśmy na kolejny dzień - dzień całkowitego zaćmienia Słońca...
 
 
 
 

Pavilion - całkowite zaćmienie Słońca 21 sierpnia 2017r. - przeczytaj osobną relację >>>

 
 

 


 

 
Zobacz dalszy ciąg naszej relacji z wyprawy do USA - od 22 sierpnia do 4 września 2017r. >>>